28 czerwca 2014

III. hike up that skirt, get naughty.

No ok, trochę mnie to zdziwiło. Nie spodziewałem się go w takim miejscu, on natomiast sprawiał wrażenie jakby to było dla niego normalne.
- Ile bierzesz za godzinę? - zaśmiałem się, próbując trochę ukryć zdziwienie. Skrzyżował ręce i nie odpowiedział. Wyglądał jak obrażone dziecko.
Dokładniej rozejrzałem się dookoła. Na górze były jakieś drzwi, które pewnie były pokojami do wynajęcia. Wstałem i podałem mu rękę, żeby zrobił to samo, po czym wszedłem na górę, a on posłusznie wlókł się za mną. Otworzyłem drzwi do jednego z pokoi, z którego nie było słychać jęków i krzyków, więc pewnie był pusty. Weszliśmy do środka. Andy patrzył to na mnie, to na łóżko, aż w końcu spytał:
- Będziemy się tu pieprzyć?
- Nie. Chociaż bardzo ci do twarzy w tej różowej sukience.
- To fuksja - powiedział, jakby oburzony moją niewiedzą o kolorach. - Co ty właściwie robisz w gejowskim klubie gdzieś w... tak w ogóle to gdzie my jesteśmy? - zapytał, siadając na krawędzi skrzypiącego łóżka.
- Missouri, Saint Louis tak dokładnie. Długa historia. Lepiej opowiedz mi co ty tutaj robisz.
- Jeszcze dłuższa historia.
- Mamy czas.
Usiadłem koło niego. Westchnął głęboko i zaczął opowiadać.
- No poszedłem tam gdzie zawsze, był jakiś nowy, chyba... Max. No i ten Max przyniósł coś, czego jeszcze nigdy nie próbowałem, nazwy nie pamiętam, ale bardzo mocne. Wzięliśmy po trzy pigułki i film mi się urwał i obudziłem się w tym... czymś - wskazał na spódnicę - w jakiejś piwnicy. Był tam jeszcze Adam, Jim, Ed i Violet. Z pół godziny później zaciągnęli nas, oprócz Violet, do tego klubu. No i spotkałem ciebie.
- A te siniaki to skąd?
- Oberwałem z bata. Na początku przyjemne, później się zaczyna robić uciążliwe. 
Zagryzłem delikatnie wargi i skinąłem głową. Siedzieliśmy w ciszy, wpatrując się w podłogę. Andy, jak zawsze gdy się denerwuje, bawił się swoimi palcami. 
Zdjąłem swoją bluzę i dałem mu ją. Szybko ją założył i naciągnął rękawy na ręce. Pewnie było mu zimno w samej spódnicy. 
- Zdejmuj kieckę i szukaj jakiś ciuchów, może ktoś coś zostawił. 
Zrobił to, co mu poleciłem i zaczął zaglądać w najmniejsze zakamarki, szukając czegoś do ubrania. Nic nie znalazł. 
Wyszliśmy z pokoju jakbyśmy dopiero skończyli się pieprzyć. I co chwilę się całując, no wiecie, żeby nie wzbudzać podejrzeń, dotarliśmy do drzwi wyjściowych, a gdy już byliśmy na zewnątrz oddaliliśmy się trochę od klubu i zawołaliśmy taksówkę.
Jest stąd dość spory kawałek do domu mojej cioci, ale lepiej zapłacić miliony dolarów, niż iść z buta.
Podałem taksówkarzowi adres, a Andy po przejechaniu kilku metrów oparł się o moje ramię i zasnął. Kilka razy coś powiedział przez sen, co jakiś czas drżał, aż w końcu obudził się z krzykiem, na dźwięk którego kierowca gwałtownie się odwrócił. Wiedziałem, że często ma koszmary, czasami nawet przez nie nie śpi, ale był zmęczony, więc jego z pozoru silny organizm musiał odpocząć.
Podczas gdy Six spał, ja myślałem nad tym co powiedzieć Alice, kiedy zobaczy, że przywlokłem go ze sobą. "On był ze mną od początku, musiałaś go nie zauważyć" raczej nie przejdzie, a prawdy przecież jej nie powiem.
Taksówkarz zatrzymał się przed domem i z ulgą poprosił mnie o zapłatę, podczas gdy Andy, lekko się chwiejąc wyszedł na zewnątrz, po czym od razu został obszczekany i obwąchany przez buldoga mojej cioci.
Wziąłem Walter'a na ręce (nie lubi chodzić o własnych siłach, o czym świadczy jego spasiona sylwetka) i zaprowadziłem go na ganek, gdzie znajdowało się jego legowisko. Andy zadzwonił do drzwi, które szybko otworzyła Alice, jakby za nimi stała całą noc i na nas czekała. Zaprosiła nas do środka. Na kanapie w salonie siedziała ciocia i jakaś kobieta ubrana w koszulę nocną. Czyżby moja siostrzyczka miała nową dziewczynę?
- Umm... Hej - przywitałem się, siadając w moim ulubionym fotelu.
Andy oczywiście nie wydusił z siebie ani jednego słowa. Nigdy nie wiedział jak się zachowywać przy obcych ludziach. Pewnie dlatego, że rzadko gdzieś wychodzi.
- Ok, zacznijmy od tego, kto to do cholery jest i co on tutaj robi - zaczęła, bardzo miło, moja siostrzyczka, wskazując na stojącego gdzieś z boku Andy'ego.
- Ma na imię Andy, jest moim - tu na chwilę się zawahałem. Kim on właściwie dla mnie jest? - przyjacielem i potrafi mówić. Był blisko, więc postanowiłem, że wpadnie. A teraz kolej na ciebie - wskazałem wskazującym palcem kobietę, siedzącą obok Alice.
- To moja dziewczyna.
Skinąłem głową. Dobrze wiedziała, że nie lubiłem jej dziewczyn i ogólnie nie lubiłem lesbijek, a ona gejów, więc jesteśmy kwita. Tak jakby.
- Po co mnie tu sprowadziłaś?

 ***
łel don. 
wybaczcie mi tą przerwę, ale miałam mało czasu (wycieczki szkolne i te sprawy XD), no ale jestem i oficjalnie zostałam gimbusem B|

9 czerwca 2014

II. home sweet hole.

Gdy Andy wyszedł, przespałem się jeszcze ze dwie godziny i pewnie spałbym dłużej, ale obudziły mnie strzały z karabinu, czyli dźwięk dzwonka mojej komórki. Serio muszę go zmienić, bo ludzie się boją jak ktoś do mnie dzwoni w miejscu publicznym. Ale te ich miny... nie, jednak nie zmienię.
Spojrzałem na wyświetlacz: jedno nieodebrane połączenie od: Alice. O, moja kochana siostrzyczka odzywa się po dwóch latach milczenia, jak miło. Ciekawe czego chce. Długi, kasa na alkohol, a może wyjeżdża i nie ma komu wcisnąć opieki nad bachorami? Nie dzwoniłaby po nic, za długo ją znam.
Po całym pokoju rozległ się dźwięk kobiecego krzyku. Czyli sms. I to od Alice. Może to jednak coś ważnego?
Chwilę walczyłem ze sobą, czy otworzyć wiadomość czy nie, ale w końcu zrobiłem to, z czystej ciekawości.
"Przyjedź do Missouri, to ważne."
Ha, jeszcze czego, mam jechać, lecieć, cokolwiek, kilkaset kilometrów z Atlanty do Missouri tylko po to, żeby zobaczyć się ze znienawidzoną siostrzyczką alkoholiczką z jakiegoś, jak przypuszczam, błahego powodu?! Nie. Zadzwonię do niej. Jeśli to będzie na prawdę ważne to pojadę. Musi się wreszcie nauczyć, że nie będzie dostawała wszystkiego, czego zapragnie.
Wykręciłem numer do Alice, która odezwała się zanim usłyszałem pierwszy sygnał. 
- Dostałeś sms'a? Przyjedź, przyleć, przypłyń, cokolwiek, do domu cioci Felice. Mam do ciebie ważną sprawę, pośpiesz się. Kasę na bilet przelałam ci na konto wczoraj wieczorem. Samolot odlatuje o piątej w południe. Pa. 
Rozłączyła się nim zdążyłem się odezwać. Jej głos dziwnie się zmienił, nie był teraz bełkotem pijaczki. Teraz był to głos normalnej kobiety, ale to pewnie tylko pozory. 
Może na prawdę powinien tam polecieć? Dwa dni tak posiedzę, dowiem się czego ona chce i  wracam. Andy pewnie nie będzie miał nic przeciwko. Na cały tydzień zapowiadają deszcze i ogólnie, złą pogodę, a on nie jest w takich chwilach rozmowny. Pójdę do niego i zostawię mu list. Jeśli dołączę do niego jakiegoś batonika to nie będzie na mnie zły. 
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Nabazgrałem na kartce kilka krótkich zdań moim niestarannym pismem, ubrałem się i wyszedłem z domu. Zauważyłem jakąś postać, znikającą za zakrętem. 
Na końcu ulicy stał mały, niezbyt zadbany dom z kilkoma stokrotkami (albo niezapominajkami, bo moja wiedza o kwiatach jest mniejsza niż wiedza mojej babci o internecie). Andy nigdy go nie sprzątał, czasami tylko przejeżdżał niedokładnie kosiarką bo zarośniętej trawie i tyle. Klucze chował w przewróconej doniczce, którą nikomu nie chciało się podnieść, więc ze znalezieniem ich nie miałbym większego problemu, gdyby nie to, że leżały na parapecie. Dziwne. Może się spieszył i zapomniał odłożyć ich na miejsce. Wziąłem je i chciałem otworzyć drzwi, ale, ku mojemu zdziwieniu, były otwarte. Czy jemu trzeba przypominać o tak oczywistych rzeczach jak zamykanie drzwi? 
Wszedłem do środka i pierwsze co przykuło moją uwagę to lodówka, której drzwiczki były otwarte na oścież. Ale za chwilę zauważyłem coś ciekawszego. Na stole, pod pustym wazonem leżała kartka. Co jak on znowu próbował... Nie mógł... Obiecał...
Wziąłem ją i przeczytałem małe literki, które ją pokrywały. Wyglądały jak wydrukowane... nie... one zdecydowanie były wydrukowane. Ale nie same literki przykuły moją uwagę, tylko słowa które były z nich ułożone:
Ashley,

jeśli chcesz jeszcze kiedyś zobaczyć Andy'ego, szukaj w Missouri. Będzie w miejscu, w którym nie będziesz się go spodziewał, więc nie trudź się szukaniem w nawiedzonych domach czy piwnicach. 

Śpiesz się. 
 Włożyłem list do kieszeni i wybiegłem z domu. Wróciłem do siebie i spakowałem do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy oraz kilka ubrań. Zamknąłem drzwi, pobiegłem na bardziej zaludnioną drogę i zamówiłem taksówkę na lotnisko, gdzie kupiłem bilet i postanowiłem zaczekać tam te kilka godzin, które zostały do odlotu samolotu. 
Przez cały czas zastanawiałem się nad treścią tego listu. Po co im Andy? Co chcą mu zrobić? Czemu mnie o tym poinformowali? I gdzie do cholery mam go szukać? 
Wpatrywałem się w odlatujące samoloty i wsiadających do nich ludzi. Jedni cieszyli się ze wspólnego urlopu, drudzy płakali, bo nie chcieli się rozstawać, a jeszcze inni śpieszyli się, ciągnąc za sobą teczki i poprawiając krawaty, lub przygładzając marszczące się sukienki. Co chwilę z głośnika wzywano ludzi do hali odlotów lub reklamowano promocje hamburgerów w drogiej, lotniskowej knajpce. 
Poszedłem do pierwszej lepszej kawiarni i zamówiłem latte, którą po kilku minutach przyniosła mi niezbyt zgrabna kelnerka. Szybko wypiłem kawę i udałem się na odprawę, bo zostało 45 minut do odlotu.
Chwilę później siedziałem już w samolocie w niezbyt wygodnym fotelu i przeglądałem kupioną w kiosku gazetę. Na szczęście nie było dużo ludzi, więc nikt się do mnie nie dosiadł i miałem spokój.

*

Obudził mnie głos stewardessy informujący o tym, że lądujemy i, że mamy zapiąć pasy. Moje były zapięte. Włożyłem gazetę i słuchawki od telefonu do plecaka, który był moim jedynym bagażem, więc nie musiałem się z nim rozstawać na czas lotu. Wyjrzałem przez małe, okrągłe okno. Była noc, ale plac oświetlały różne lampki i światła. Po wyjściu z samolotu zawołałem taksówkę i podałem adres, który znałem na pamięć, bo przecież kiedyś tam mieszkałem.
Zadzwoniłem do drzwi. W domu było ciemno, pewnie śpią i ich pobudzę, ale lepsze to niż czekanie na dworze do rana, albo nawet do południa. Nikt nie otworzył. Zadzwoniłem jeszcze raz i w górnym oknie zapaliło się światło, i po chwili ujrzałem zaspaną Alice w niebieskiej, trochę za małej piżamie w białe kropki. Dalej ją ma. Kilkanaście lat temu, gdy się wyprowadzałem też ją miała.
Gestem zaprosiła mnie do środka i zaprowadziła na górę, do mojego starego pokoju. Wszystko w nim było w takim stanie w jakim go zostawiłem, nawet rozwalona w pośpiechu pościel i porozrzucane po podłodze ubrania zostały na tym samym miejscu. To dobrze. Nie lubię jak ktoś dotyka moje rzeczy. Andy'emu wyjątkowo czasami pozwalałem... no właśnie, Andy. Muszę go poszukać.
- Połóż się, pewnie jesteś -
- Wrócę rano, muszę coś załatwić, nie czekajcie ze śniadaniem. - oznajmiłem, niedbale rzucając plecak w kąt pokoju. Alice pokiwała głową i wróciła do siebie, zostawiając mnie samego z wolną wolą. Wyszedłem więc z domu i pobiegłem w stronę miasta. Kompletnie nie wiedziałem, gdzie jest to miejsce, w którym nie spodziewałbym się go zobaczyć, więc najpierw popytałem tych ogarniętych, nie najebanych przechodniów, czy widzieli coś podejrzanego, ale wszyscy zaprzeczali. Minęła godzina, albo dwie. Nie miałem telefonu ani zegarka, czy czegokolwiek, więc musiałem polegać na swoim poczuciu czasu.
W końcu zdecydowałem, że pójdę na jakiegoś drinka, później kontynuuję moje bardzo profesjonalne poszukiwania. Byłem na jakiejś ulicy, którą widzę pierwszy raz w życiu po dwudziestu latach mieszkania w tym mieście. Po przejściu kilkuset metrów usłyszałem klubową muzykę dochodzącą z prawdopodobnie drzwi po mojej prawej. Podszedłem bliżej i je uchyliłem. Nie myliłem się, bo byłem w jakimś klubie. Podszedłem do lady i zamówiłem "coś mocniejszego".
Dopiero, gdy się rozejrzałem, zorientowałem się, że jestem w klubie z jakimś gejowskim striptizem. Dobra, może i jestem gejem, ale widok faceta w krótkiej spódnicy i butach na szpilkach, tańczącego na rurze był zabawny. Gdy uważniej się przyjrzałem, zobaczyłem jedną dziwną rzecz, a mianowicie - wszyscy byli strasznie posiniaczeni. Ok, może i normalna rzecz, walniesz o coś i masz siniaka, ale oni mieli w nich całe ciało, a na plecach mieli czerwone ślady, które wyglądały jakby oberwali z bata.
Jeden z nich siedział pod ścianą i obojętnie wpatrywał się w resztę. Podszedłem do niego i usiadłem obok. (przyp. aut.: Ashley, i tak nie poruchasz) Popatrzył na mnie niebieskimi oczami, które były łudząco podobne do oczu Andy'ego. Podobnie jak jego włosy. Ogólnie był do niego podobny. Zaraz. To był Andy.

***
no i jest.
dziękuję za komentarze, miałam nadzieję, że będzie ich trochę więcej, no ale 7 to i tak bardzo dużo, więc kc i jeśli to czytacie to komentujcie dalej, bo jak się czyta takie komentarze to się morda cieszy :3 
jak sądzicie, co Andrzej tam robi?