* jakiś czas później *
Dzisiaj mijają równo trzy miesiące. Trzy miesiące odkąd nie mam go przy sobie i jestem kompletnie sam. Jakim cudem ja to wytrzymałem? Jakim cudem nie wpierdoliłem się jeszcze pod pociąg? Przecież on mnie nie znajdzie. Zapomniał już. Pewnie znalazł sobie jakąś piękną dziewczynę o milion razy lepszą ode mnie.
Chcę to skończyć. Najlepiej jeszcze w tym tygodniu. Nie chcę tego dłużej ciągnąć.
Przeczytał treść jeszcze raz i wyrwał kartkę z zeszytu. Zgniótł ją i wrzucił do kosza, zapełnionego podobnymi karteczkami. Podszedł do kalendarza i odliczył cztery dni. Sam nie wiedział dlaczego akurat tyle. Twierdził że tyle mu wystarczy na napisanie jakiegoś listu pożegnalnego, załatwienie kilku spraw i na nabranie odwagi do podjęcia decyzji, której już nie odwróci. Zaznaczył datę na kalendarzu. 29 lutego. Ładnie będzie wyglądać na nagrobku. A rocznicę śmierci jego będą obchodzić co cztery lata. Ba, nigdy nie będą obchodzić. Nawet nie zorganizują pogrzebu bo to za dużo kasy. Pochowają go w ziemi w jakimś lesie, jak psa. Ucieszą się, że go nie ma. Jeden kłopot mniej.
Wyszedł z ciemnego pokoju (nie że lubił ciemność, po prostu żarówka się wypaliła jakiś miesiąc temu) i poszedł do łazienki. Spojrzał w lustro i od razu nabrał chęci uderzenia w nie i rozbicia swojego odbicia na miliony drobnych kawałeczków.
Jego oczy były podkrążone, bo nie spał. Był blady, bo żywił się tylko kawą. A jego ręce... gdyby ktoś zrobił im zdjęcie, z pewnością zdobyłoby sławę na każdym smutnym Tumblrze dzieci z pseudo-depresją.
Był pewny, że były to najgorsze trzy miesiące jego życia, a najgorsze dopiero przed nim. Jego rodzice uparli się, że ma iść do liceum. Nie skończył ostatniej klasy, więc będzie musiał gnić tam przez prawie pół roku. Niby był pełnoletni i sam mógł o sobie decydować, ale ich to nie obchodziło. Frank w ogóle nie wypuszczał go samego z domu. Lubił się nad nim znęcać i nie chciał stracić ulubionej zabawki.
*
Pierwsze trzy lekcje dłużyły się w nieskończoność. Było jeszcze gorzej niż kilka lat temu, kiedy chodził do tej samej szkoły i dorabiał sobie jako worek treningowy.
Ale były też plusy. Na angielskim była praca w parach i przydzielono mu Kim, rudowłosą, niską dziewczynę o wyjątkowo miłym usposobieniu, która chyba jako jedyna nie była do niego wrogo nastawiona. Podczas tych czterdziestu pięciu minut zdążyli się trochę zaprzyjaźnić i nawet usiedli razem na lunch'u. Reszta ich znajomych pojechała na jakąś wycieczkę, więc była sama i szukała towarzystwa, które znalazła w nim.
Czwarta była plastyka. Musiał wybrać jakiś przedmiot artystyczny (przyp. autorki: w Stanach podobno samemu wybiera się przedmioty, z tych artystycznych jest do wyboru chyba plastyka, muzyka i coś tam jeszcze), sam nie wiedział dlaczego nie wybrał muzyki, po prostu coś w głowie kazało mu wybrać plastykę, więc wybrał. Kim zaprowadziła go do klasy, a sama udała się na inną lekcję, bo wspólnie mieli tylko angielski i chemię.
Był spóźniony, bo Kim go zagadała i wszyscy już zdążyli rozejść się do swoich klas. Musiał przeprosić i tam wejść, co z pewnością nie umknie uwadze reszty. Będzie obiektem zainteresowań przez najbliższe kilka minut, szczególnie że to jego pierwsza lekcja z tymi ludźmi i będzie się musiał jeszcze przedstawić, jak na poprzednich lekcjach.
Zapukał niepewnie do drzwi, na co odpowiedziało mu donośne "proszę". Otworzył je i zamknął za sobą z cichym trzaskiem.
- Przepraszam za spóź... - spojrzał na nauczyciela i go zamurowało tak bardzo że zapomniał jak się mówi. - ...nienie. - dokończył kiedy odzyskał świadomość.
Poszedł do swojej ławki na końcu klasy, potykając się przy okazji o jakąś torbę. Usiadł tam i utkwił wzrok w mężczyźnie z czarnymi, długimi włosami i czekoladowymi oczami. To przecież nie mógł być on... Może i jest bardzo podobny, ale to nie on...
Tymczasem on myślał podobnie. Przecież ten wychudzony, blady chłopak nie mógł być tym, którego widział trzy miesiące temu... Myślał, że tylko mu się przewidziało, dopóki zobaczył w dzienniku jego imię. Andrew Biersack, klasa 3c. To nie mógł być żaden zbieg okoliczności, czy coś w ten deseń. Przecież to niemożliwe żeby istniał jeszcze jeden Andy o tym samym nazwisku i wyglądzie.
Kazał klasie narysować jakiś krajobraz, bo nie mógł myśleć teraz nad tematem, kiedy przejmował się rzeczą o wiele ważniejszą.
Podobnie jak Andy, który zostawił pustą kartkę, bo myślał o rzeczach ważniejszych.
Ashley przechadzał się po klasie, udając, że patrzy na prace wszystkich uczniów, ale gdy dotarł do ostatniej ławki zatrzymał się przy Andy'm.
- Co narysowałeś? - zapytał, co było tylko pretekstem aby usłyszeć jego piękny głos.
- Śnieg, proszę pana. - uśmiechnął się promieniście w jego stronę. Był to jego pierwszy uśmiech od trzech miesięcy.
- Wiesz, na twoim miejscu narysowałbym tutaj drzewo. - i zaczął coś bazgrać, co drzewem na pewno nie było. Zapytał go o adres, bo było cicho i klasa z łatwością mogłaby to usłyszeć i zacząć coś podejrzewać, więc napisał to na kartce. Six szybko załapał o co mu chodzi.
- Ja dorysowałbym tu jeszcze... jakiegoś ptaka i karmnik. - napisał adres Frank'a, po czym dopisał "nie wejdziesz tam, to strzeżone osiedle".
- A tam w oddali może jakiś dom... - nie zdążył odpisać bo ktoś z drugiego końca klasy go zawołał. Odchodząc, niby przypadkiem spojrzał na jego podwinięty rękaw i ozdobioną głębokimi ranami rękę. Biersack szybko naciągnął rękaw, ale było już za późno, bo Purdy i tak już to widział.
Lekcja minęła szybko i przyjemnie. Wszyscy oddali swoje skończone prace, co zrobił też Andy, na wszelki wypadek gdyby jednak Ash'owi przydał się jego adres.
- Andrew, zostaniesz na chwilę, mam do ciebie sprawę. - powiedział Ashley, gdy uczniowie szykowali się do wyjścia.
Kiedy poza nimi już nikogo nie było w klasie, a drzwi, o dziwo, były zamknięte, obaj uśmiechnęli się do siebie, nawet nie pytając o nic.
Six chciał tak po prostu do niego podejść, wtulić się w niego, jak kiedyś i nie puszczać już nigdy. Ale jako iż byli w miejscu publicznym, może i nikt nie widział, ale w końcu miejsce publiczne to miejsce publiczne, każdy może ich przyłapać.
- Ile masz lekcji? - zapytał Ashley, aby uniknąć zbędnych rozmów i pytań.
- Jeszcze cztery, a co?
- Będę czekał przy głównym wejściu, pojedziemy do mnie... znaczy do hotelu. A teraz idź bo coś sobie pomyślą.
Purdy'emu trudno było tak o go wypuścić, bez żadnego pocałunku, czy czegoś tam. Stęsknił się za nim przez te trzy miesiące, ale bał się... no po prostu bał się, że Six strzelił jakiegoś focha, że wtedy czegoś nie zrobił i nie wbił do tego samochodu i go stamtąd nie zabrał. A po za tym, w drzwiach była mała szybka, przez którą łatwo było ich podglądnąć.
Andy wyszedł bez słowa.
*
Kolejne lekcje minęły na odliczaniu minut do końca i zastanawianiu się co Ashley tu do cholery robi i dlaczego uczy plastyki. Nic nie wymyślił. Wiedział, że Purdy skończył studia graficzne, no ale żeby zostać nauczycielem tego przedmiotu...? Lepszej teorii nie miał, więc pozostawał przy tej. Pogada z nim później. To była ostatnia lekcja, a na dodatek już się kończyła, więc już za kilka minut będzie mógł go dotknąć, przytulić, pocałować, cokolwiek. Nareszcie będzie miał go dla siebie, tylko dla siebie i wreszcie ktoś okaże mu coś, co nie jest nienawiścią.
Kiedy zadzwonił dzwonek, wybiegł pierwszy z klasy i pierwszy znalazł się na korytarzu i pierwszy zaczął biec w stronę wyjścia. Został mu do przejścia jeszcze tylko jeden korytarz, aż poczuł że upada, i to nie sam, ktoś musiał go popchnąć. Chciał wstać, ale coś go trzymało, a dokładniej czyjś but razem z resztą nogi i ciała właściciela, który znalazł sobie miejsce na jego plecach. Po chwili ciężar ustąpił, ale za chwilę poczuł że ktoś szarpie go za ramię i kilka umięśnionych, jak podejrzewał, osób ciągnęło go w stronę łazienek, gdzie wepchali go do jednej z kabin i zamknęli drzwi. Było ich trzech. Trzech wysokich i szerokich chłopaków, z czego dwóch z nich znał z historii, a jednego kojarzył z matematyki. Zamknął oczy, wiedział co zamierzają z nim zrobić. Poczuł uderzenie, później kolejne i jeszcze kilka. Osunął się na ziemię i wydał cichy krzyk.
*
Minęło już 10 minut od dzwonka. Ashley czekał przy wejściu i wpatrywał się w drzwi z nadzieją że za chwilę wyjdzie z nich Andy. Może się z kimś zagadał, musiał zostać po lekcji, albo zwyczajnie poszedł do łazienki, które postanowił sprawdzić. Jak go tam nie znajdzie to będzie musiał jeszcze chwilę poczekać. Wszedł do tych najbliżej wyjścia. Nie było go tam. Już miał wyjść, ale usłyszał jakieś śmiechy, rozmowy, krzyki i groźby w jednej z ostatnich kabin. Zajrzał przez szpary między drzwiami a podłogą do wszystkich. W przedostatniej zobaczył kilka par adidasów i fragment jakiejś sylwetki siedzącej pod ścianą. Zapukał tam, na co odpowiedziało mu głośne "spierdalaj".
- Jestem nauczycielem, macie to otworzyć.
Na te słowa drzwi otworzyły się z prędkością światła i z podobną prędkością wybiegły trzy osoby, ale czwarta została skulona w środku, drżąc ze strachu, dosłownie. Nie wiedziała co się dzieje, ale bała się sprawdzić.
Ashley zamknął drzwi, na co Andy zadrżał jeszcze bardziej. Podszedł do niego i mocno go do siebie przytulił.
- Cicho, już dobrze, jestem tu... - powtarzał, głaskając jego włosy, co zawsze go uspokajało. Tym razem chyba też pomogło, bo Six zamiast wypłakiwać się w jego ramię teraz tylko pociągał nosem, tak jak robią dzieci po długim płaczu. - Hej, boli cię coś? Dasz radę iść? - zapytał, na co w odpowiedzi Andy pokiwał twierdząco głową. - Za kilka minut odjeżdża mój autobus, chodź bo się spóźnimy.
Purdy pomógł mu wstać i poprowadził go do drzwi, które otworzył i obaj wyszli na pusty korytarz. Zaczęła się już kolejna lekcja, więc nie było w nim żywej duszy, podobnie jak na zewnątrz. Ale pomimo tego, musieli zachować jakiś dystans i nie trzymać się aż tak blisko siebie. Szli zachowując odpowiednią odległość i tak doszli na przystanek, gdzie na autobus czekali ledwie minutę. Tam też nie usiedli razem.
*
Ashley otworzył drzwi hotelowe, wpuścił Andy'ego pierwszego, po czym je zamknął. Nie mieszkał już u staruszki. Ostatnio dość często chorowała, więc był dla niej dodatkowym problemem. Wynajął mały apartament w hotelu blisko osiedla, aby mógł co jakiś czas tam przychodzić.
Six rzucił plecak gdzieś w kąt pokoju i wtulił się w Ash'a, który ledwo wszedł do środka. Płakał jak małe dziecko, ale jednak w inny sposób niż wcześniej. Były to po części łzy szczęścia, a po części smutku, strachu i bólu.
Purdy dopiero teraz poczuł, że ubrania Andy'ego są całe przemoczone, podobnie jak jego włosy. Przecież nie padało...
- Cii, przestań, proszę, już ci nic nie grozi, nie płacz, jestem przy tobie... - szeptał uspakajające słowa, gładząc go po plecach.
- Właściwie to dlaczego jesteś mokry? - zapytał, gdy Six już się trochę uspokoił.
- B-bo mieliśmy z-zajęcia n-na basenie i... i mnie tam w-rzucili... - odpowiedział Biersack, przecierając oczy rękawem.
- Rozbierz się, dam ci coś do przebrania.
Andy usiadł na krawędzi łóżka i zdjął buty, po czym utkwił wzrok w podłodze. Ashley czekał na niego z suchymi ubraniami.
- O-odwróć się. - burknął, bawiąc się palcami.
- A co, stanika nie założyłeś?
Six westchnął i zdjął bluzę, spodnie i na końcu bluzkę, po czym podszedł do Ashley'a, którego oczy były wielkości talerzy.
Miał rany na całym ciele, omijając już wykład na temat tego że z łatwością można było pomylić go ze szkieletem.
- S-sam to sobie zrobiłeś? - zapytał Purdy, przytulając go do siebie. Nie odpowiedział, bo odpowiedź chyba była oczywista. Trwali tak dwie, trzy minuty, aż w końcu Andy wziął ubrania i wszedł do łazienki. Szybko się przebrał, poprawił włosy i wrócił do Ashley'a, który rozwieszał jego ubrania na kaloryferze. Położył się na łóżku i nakrył się kołdrą po sam czubek głowy. Uśmiechnął się, gdy poczuł obejmujące go ramiona. Wtulił się w Purdy'ego i zamknął oczy. Pierwszy raz od tak długiego czasu poczuł się bezpiecznie. Nie chciał żeby to się kończyło, chciał tak leżeć całe wieki. No ale musieli sobie wszystko wyjaśnić, więc w końcu się odezwał.
- Co robisz w Ohio?
Ashley mocniej go do siebie przybliżył, jakby przypomniał sobie wszystko i bał się, że to się powtórzy. Wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać.
- Wtedy jak pojechałeś z Frankiem, zamówiłem taksówkę i kazałem gościowi jechać za wami, zatrzymywaliśmy się na tych samych postojach, chciałem do ciebie podejść, ale nie mogłem. Usnąłem i jak się obudziłem staliśmy przed jakimś osiedlem, taksówkarz powiedział, że tam wjechaliście i nie mógł pojechać za wami, bo było strzeżone. W pobliżu był jakiś pensjonat, prowadziła go staruszka, która dobrze zna to osiedle, rozmawiałem z nią, powiedziała, że Frank tam mieszka, ale facet, który siedzi w tej budce i podnosi szlaban nigdy nie śpi i nie uda mi się tam wejść. Mieszkałem u niej ze dwa tygodnie, ale zaczęła chorować, więc byłem dla niej dodatkowym problemem i przeprowadziłem się tutaj. Musiałem się czymś zająć, bo postanowiłem że bez ciebie nie wyjadę. Szukałem cię po całym mieście, ale nie znalazłem. No i coś mnie tknęło żeby sprawdzić tablicę ogłoszeń. Jakaś szkoła potrzebowała nauczyciela plastyki na kilka miesięcy, bo poprzedni złamał rękę i chyba żebra czy tam biodra, nie pamiętam, a że bazgrać coś tam umiem to się zgłosiłem, jak się później okazało, jako jedyny, więc mnie przyjęli bo nie mieli wyboru. I w taki oto sposób minęły dwa miesiące. Będę tam uczył jeszcze... trzy tygodnie. Później Wolter wraca z chorobowego i zostaję bezrobotny - powiedział, po czym wziął głęboki wdech i pocałował Andy'ego w czubek, jeszcze trochę mokrej, głowy. - Jedziesz na tą wycieczkę do Yellowstone? No i twoja kolej, opowiadaj.
- Nie wiem, czy jadę, to mój pierwszy dzień w tej szkole. A co?
- Nic, będę tam opiekunem no i mam taki plan, ale to późnej. Opowiadaj.
- U mnie nic się nie działo, więc nie ma co opowiadać. Frank w ogóle mnie nie wypuszcza z domu, nawet z pokoju nie mogę wychodzić, no chyba, że do łazienki. W szkole mnie nienawidzą, chociaż większość nawet nie wie jak mam na imię. Zresztą, sam widziałeś. Nie śpię, nie jem, ale to chyba widać, nie? - Zatrzymał się na chwilę, a później kontynuował ciszej. - Mam jakieś antydepresanty, ale ich nie biorę, bo odkładałem na specjalną okazję. Miałem się zabić za cztery dni, ale wszystko popsułeś, bo się pojawiłeś i dziękuję.
Odwrócił się w stronę Ashley'a i wtulił się w niego, po czym zaczął wdychać jego perfumy, bo to za każdym razem go uspokajało.
- Masz telefon? Muszę zadzwonić do Frank'a i coś wymyślić dlaczego mnie nie ma, bo jak wrócę to będę miał piekło.
- Mam, dyktuj mi numer, załatwię to.
Andy wyciągnął z kieszeni karteczkę z rządkiem cyfr i podał ją Ashley'owi, który wpisał je do telefonu i przyłożył go do ucha.
- Halo? Jestem Garry, kolega Andy'ego, robimy razem projekt na biologię, pojechał ze mną do mojego domu i mógłby zostać na weekend? Ten projekt trochę nam zajmie, a mieszkam dosyć daleko, więc to trochę bez sensu żebym go dzisiaj odwoził, jeśli sam dojazd zajmie prawię godzinę, a nie mamy czasu do stracenia, bo mamy to oddać w poniedziałek. ... Nie chodzi na biologię? Ah, chodziło mi o geografię! ... To praca o... o ukształtowaniu terenu górskiego Atlanty i zwierzętach żyjących w tamtejszych oceanach. ... Jak to w Atlancie nie ma oce... ah, pomyliły mi się zadania, to będzie o... krajobrazach Europy. ... Odwiozę go w niedzielę o piątej po południu. ... Do widzenia, miłego dnia!
- Kurwa, mało brakowało, zostajesz na weekend. Masz przy sobie leki?
- Są w plecaku.
Ashley podszedł do leżącego w kącie plecaka i wyciągnął z niego pudełko, które podał Andy'emu, a sam usiadł koło niego. Wyciągnął z niego kilka pigułek, po czym połknął je na sucho i wtulił się w Purdy'ego, płacząc. On natomiast, nic nie mówił, tylko pozwolił mu na to. Przypomniało mu się jak kiedyś na zajęciach z psychologii miał temat o depresji i mówiono mu jak się tacy ludzie zachowują i zapamiętał, że tacy ludzie czasami muszą się wypłakać i trzeba im na to pozwolić, więc nie chciał się odzywać, czekał aż on to zrobi. Jednak po długiej ciszy zdecydował, że upewni się, że chłopak nie stracił głosu czy nie odgryzł sobie przypadkiem języka.
- Ile miałeś wziąć? - Zapytał, niby ot tak, ale chciał się upewnić, że pięć tabletek to nie za dużo.
- Dwie. Od pięciu nic mi się nie stanie, najwyżej będę miał lepszy humor, a później takiego mini kaca, ale to nic - wyjaśnił z wyraźnie lepszym humorem niż kilka minut temu.
- Lepiej już?
Andy przytaknął i wlepił wzrok w podłogę.
- Zjesz coś? Może gdzieś się przejedziemy? - Zapytał Ashley, widząc, że skończyły im się tematy do rozmów. Six pokręcił przecząco głową. - To było pytanie retoryczne, chodź.
Pociągnął go za rękę w stronę drzwi, nie zwracając nawet uwagi na to, że żadne z nich nie ma na sobie butów. Po chwili wrócili się i je założyli.
- Serio nie jestem głodny. Zostańmy w hotelu, zjem później... - Jęczał Biersack przez całą drogę do Burger King'a. Wiedział, że to nie zadziała, ale spróbować nie zaszkodzi. Jechali taksówką, kierowca miał naprawdę dużo cierpliwości, ale w końcu z ulgą wysadził ich pod budynkiem. Zajęli miejsce przy oknie z widokiem na przejeżdżające samochody.
- Co zjesz? - Zapytał Ashley.
- Nic.
- Nie ma tego w menu.
- Sałatkę.
Było jasne, że Purdy tego nie kupi, ale pomarzyć można. Odszedł od stołu, zostawiając Andy'emu swój telefon, żeby się czymś zajął bo kolejka była dosyć długa.
Ale on nie miał ochoty grać w nudne gry. Oparł się na łokciach i utkwił wzrok w Ashley'u. Brakowało mu go.
***
Wreszcie to skończyłam i znowu późno dodaję, ale nie miałam przez kilka dni dostępu do komputera, więc nie miałam jak.
Zaczęłam nowe opowiadanie (też Andley, oczywiście) i powinno się na blogu niedługo pojawić, bo pierwszy rozdział jest prawie gotowy i mam już wszystko obmyślone. Obecnego fanfika skończę w 10 rozdziałach.
Endżoj.
- Co robisz w Ohio?
Ashley mocniej go do siebie przybliżył, jakby przypomniał sobie wszystko i bał się, że to się powtórzy. Wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać.
- Wtedy jak pojechałeś z Frankiem, zamówiłem taksówkę i kazałem gościowi jechać za wami, zatrzymywaliśmy się na tych samych postojach, chciałem do ciebie podejść, ale nie mogłem. Usnąłem i jak się obudziłem staliśmy przed jakimś osiedlem, taksówkarz powiedział, że tam wjechaliście i nie mógł pojechać za wami, bo było strzeżone. W pobliżu był jakiś pensjonat, prowadziła go staruszka, która dobrze zna to osiedle, rozmawiałem z nią, powiedziała, że Frank tam mieszka, ale facet, który siedzi w tej budce i podnosi szlaban nigdy nie śpi i nie uda mi się tam wejść. Mieszkałem u niej ze dwa tygodnie, ale zaczęła chorować, więc byłem dla niej dodatkowym problemem i przeprowadziłem się tutaj. Musiałem się czymś zająć, bo postanowiłem że bez ciebie nie wyjadę. Szukałem cię po całym mieście, ale nie znalazłem. No i coś mnie tknęło żeby sprawdzić tablicę ogłoszeń. Jakaś szkoła potrzebowała nauczyciela plastyki na kilka miesięcy, bo poprzedni złamał rękę i chyba żebra czy tam biodra, nie pamiętam, a że bazgrać coś tam umiem to się zgłosiłem, jak się później okazało, jako jedyny, więc mnie przyjęli bo nie mieli wyboru. I w taki oto sposób minęły dwa miesiące. Będę tam uczył jeszcze... trzy tygodnie. Później Wolter wraca z chorobowego i zostaję bezrobotny - powiedział, po czym wziął głęboki wdech i pocałował Andy'ego w czubek, jeszcze trochę mokrej, głowy. - Jedziesz na tą wycieczkę do Yellowstone? No i twoja kolej, opowiadaj.
- Nie wiem, czy jadę, to mój pierwszy dzień w tej szkole. A co?
- Nic, będę tam opiekunem no i mam taki plan, ale to późnej. Opowiadaj.
- U mnie nic się nie działo, więc nie ma co opowiadać. Frank w ogóle mnie nie wypuszcza z domu, nawet z pokoju nie mogę wychodzić, no chyba, że do łazienki. W szkole mnie nienawidzą, chociaż większość nawet nie wie jak mam na imię. Zresztą, sam widziałeś. Nie śpię, nie jem, ale to chyba widać, nie? - Zatrzymał się na chwilę, a później kontynuował ciszej. - Mam jakieś antydepresanty, ale ich nie biorę, bo odkładałem na specjalną okazję. Miałem się zabić za cztery dni, ale wszystko popsułeś, bo się pojawiłeś i dziękuję.
Odwrócił się w stronę Ashley'a i wtulił się w niego, po czym zaczął wdychać jego perfumy, bo to za każdym razem go uspokajało.
- Masz telefon? Muszę zadzwonić do Frank'a i coś wymyślić dlaczego mnie nie ma, bo jak wrócę to będę miał piekło.
- Mam, dyktuj mi numer, załatwię to.
Andy wyciągnął z kieszeni karteczkę z rządkiem cyfr i podał ją Ashley'owi, który wpisał je do telefonu i przyłożył go do ucha.
- Halo? Jestem Garry, kolega Andy'ego, robimy razem projekt na biologię, pojechał ze mną do mojego domu i mógłby zostać na weekend? Ten projekt trochę nam zajmie, a mieszkam dosyć daleko, więc to trochę bez sensu żebym go dzisiaj odwoził, jeśli sam dojazd zajmie prawię godzinę, a nie mamy czasu do stracenia, bo mamy to oddać w poniedziałek. ... Nie chodzi na biologię? Ah, chodziło mi o geografię! ... To praca o... o ukształtowaniu terenu górskiego Atlanty i zwierzętach żyjących w tamtejszych oceanach. ... Jak to w Atlancie nie ma oce... ah, pomyliły mi się zadania, to będzie o... krajobrazach Europy. ... Odwiozę go w niedzielę o piątej po południu. ... Do widzenia, miłego dnia!
- Kurwa, mało brakowało, zostajesz na weekend. Masz przy sobie leki?
- Są w plecaku.
Ashley podszedł do leżącego w kącie plecaka i wyciągnął z niego pudełko, które podał Andy'emu, a sam usiadł koło niego. Wyciągnął z niego kilka pigułek, po czym połknął je na sucho i wtulił się w Purdy'ego, płacząc. On natomiast, nic nie mówił, tylko pozwolił mu na to. Przypomniało mu się jak kiedyś na zajęciach z psychologii miał temat o depresji i mówiono mu jak się tacy ludzie zachowują i zapamiętał, że tacy ludzie czasami muszą się wypłakać i trzeba im na to pozwolić, więc nie chciał się odzywać, czekał aż on to zrobi. Jednak po długiej ciszy zdecydował, że upewni się, że chłopak nie stracił głosu czy nie odgryzł sobie przypadkiem języka.
- Ile miałeś wziąć? - Zapytał, niby ot tak, ale chciał się upewnić, że pięć tabletek to nie za dużo.
- Dwie. Od pięciu nic mi się nie stanie, najwyżej będę miał lepszy humor, a później takiego mini kaca, ale to nic - wyjaśnił z wyraźnie lepszym humorem niż kilka minut temu.
- Lepiej już?
Andy przytaknął i wlepił wzrok w podłogę.
- Zjesz coś? Może gdzieś się przejedziemy? - Zapytał Ashley, widząc, że skończyły im się tematy do rozmów. Six pokręcił przecząco głową. - To było pytanie retoryczne, chodź.
Pociągnął go za rękę w stronę drzwi, nie zwracając nawet uwagi na to, że żadne z nich nie ma na sobie butów. Po chwili wrócili się i je założyli.
- Serio nie jestem głodny. Zostańmy w hotelu, zjem później... - Jęczał Biersack przez całą drogę do Burger King'a. Wiedział, że to nie zadziała, ale spróbować nie zaszkodzi. Jechali taksówką, kierowca miał naprawdę dużo cierpliwości, ale w końcu z ulgą wysadził ich pod budynkiem. Zajęli miejsce przy oknie z widokiem na przejeżdżające samochody.
- Co zjesz? - Zapytał Ashley.
- Nic.
- Nie ma tego w menu.
- Sałatkę.
Było jasne, że Purdy tego nie kupi, ale pomarzyć można. Odszedł od stołu, zostawiając Andy'emu swój telefon, żeby się czymś zajął bo kolejka była dosyć długa.
Ale on nie miał ochoty grać w nudne gry. Oparł się na łokciach i utkwił wzrok w Ashley'u. Brakowało mu go.
***
Wreszcie to skończyłam i znowu późno dodaję, ale nie miałam przez kilka dni dostępu do komputera, więc nie miałam jak.
Zaczęłam nowe opowiadanie (też Andley, oczywiście) i powinno się na blogu niedługo pojawić, bo pierwszy rozdział jest prawie gotowy i mam już wszystko obmyślone. Obecnego fanfika skończę w 10 rozdziałach.
Endżoj.
Czekanie sie opłacało. Zbyt dobrze piszesz :/ ja też tak chce.
OdpowiedzUsuńAsh nauczycielem o.O haha, kocham to XD
Mam nadzieje, że ten cwelowaty Frank już nie ukradnie Ands'a. Tak miło sie to czyta, czekam niecierpliwie na więcej *-*
Świetne! Smutno-wesołe i w ogóle... dobrze, że się w końcu znaleźli. =) Ale że będzie tylko 10 rozdziałów?
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się nowego opowiadania i oczywiście nowego rozdziału :*
Czekam. <3
Jezu kocham cię. Znaczy nie Jezusa tylko Ciebie, z resztą whatever.
OdpowiedzUsuńTen rozdział taki jksdhgjghfjk *.* Jejku znowu są razem <3
Pomysł z nauczycielem plastyki po prostu przezajebisty!
Nowe opowiadanie o Andley'u awww <3
Czekam i weny życzę :3
O ja pierdole!!! O.O <3 Kocham cię za ten rozdział *______* Ashley nauczycielem? XDD Padłam! XD Zajebiście, chciałabym strasznie mieć takiego nauczyciela jak Purdy *.* Znając mnie to chyba bym mu się podlizywała XDDD Głupia ja :3 Tylko 10 rozdziałów? :'( Ale piszesz bardzo długie więc to i tak jest dobrze ;* Ja chcę już nowego Andley'a <3 U mnie zapraszam na 16 rozdział, a tobie życzę duuuużo weny <3
OdpowiedzUsuńDobra, miała skomenć długo, ale jestem pod taki wrażeniem, że powiem tylko. efheifhiefiejogjgoiehghhgiuhguiegheogvjeiogjiogjwrgowerg *-*Kocham cię. Cudownie piszesz
OdpowiedzUsuńBuahahah, niedawno z koleżanką rozmyślałyśmy nad tym, że jak taki Ash uczyłby nas plastyki, to byśmy się wcale a wcale nie pogniewały :D.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, nawiasem mówiąc, baaardzo niecierpliwie wyczekiwanego, jesteś genialna! Masz fajne pomysły, uwielbiam Twój sposób pisania i wgl tę historię. Uzależniłam się od niej!
Jestem pod naprawdę wielkim wrażeniem. Gratuluję talentu, życzę weny i oczywiście czekam na następny rozdział. Pozdrawiam, kocham,
~ Dark Lady <3
Supeeeer! Daj Sandre, pliiiiz :*
OdpowiedzUsuńRozdział świetny ;) Naprawdę masz talent! Ja dopiero zaczynam ale jeśli masz chwilkę to zapraszam : http://rebelandyoung.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńDobrze, że go w końcu odnalazł. Jeszcze byłoby dobrze by go zabrał od Franka i byłabym szczęśliwa.
OdpowiedzUsuńŚwietny :)
OdpowiedzUsuńJooooj to jest genialne *.* pokazuje, że każdy ma swoje problemy i osiada to opowiadanie na psychice i bardzo mi sie podoba <3 ale chyba już go nie piszesz :(:(;(:(
OdpowiedzUsuń