- Ash... Ash! Obudź się!
Czułem jak ktoś mnie szarpie za koszulę i coś mamrocze. Ash... Ashley... To chyba o mnie chodzi.
Rozchyliłem powieki. Ciemno. Jak w dupie. Jedyne co widziałem to uroczy wyraz twarzy Andy'ego. Był trochę wystraszony, mówił, że ktoś coś łazi po podwórku. Ale kogo to obchodzi, kiedy ludzie mają poważne problemy, na przykład nie mogą spać, na przykład ja.
- A-ashley, cho...chodż ze m-ną...
- Nie, niech twój fajny tyłek się wreszcie na coś przyda. Daj mi do cholery spać, ok.
*
Słońce świeciło mi w oczy i było mi niewygodnie, więc raczyłem podnieść się do pozycji siedzącej. Według zegarka była 8:27. Gdzie Andy? Wczoraj zasnęliśmy razem, nie poszedłby na górę, nie lubi spać sam. Mówił coś tam, że ktoś łazi po podwórku, a ja... kurwa.
Poderwałem się z kanapy, jakby była co najmniej czternasta, i otworzyłem drzwi od tarasu. Andy siedział w kącie i trząsł się z zimna. Okryłem go kocem i usiadłem obok.
- Siedziałeś tu całą noc?
- Drzwi się zatrzasnęły i nie miałem jak wyjść - powiedział, przybliżając się do mnie jeszcze bardziej, więc objąłem go ramieniem.
Uśmiechnął się półgębkiem. Lubił takie drobne gesty, wystarczyło mu tylko, żeby ktoś [ja] musnął jego rękę, aby jego humor się zmienił na lepszy. Też to lubiłem. Miał wtedy takie słodkie promyczki w oczach.
- Na serio ktoś chodził koło domu? - zapytałem, po kilku minutach milczenia, którego wcale nie chciałem przerywać, ale ciekawość wzięła górę.
- Nie wiem, nikogo nie widziałem. - mówił, patrząc w jedno miejsce, którym były jego kolana. - Może znowu miałem halucynacje, to pewnie przez leki, a raczej ich brak.
- Chodź do środka, zimno tutaj.
Pokręcił głową i nie ruszył się z miejsca. Miał takie wielkie "zanieś mnie, bo zamarzam i jestem zbyt leniwy żeby iść sam" wypisane na twarzy. Objąłem go jeszcze mocniej i podniosłem. Siedział kilka godzin na zimnych kafelkach w niezbyt przystosowanych do takich warunków ubraniach, więc przynajmniej odwdzięczę się wniesieniem tych czterdziestu pięciu kilogramów bezdusznej wredoty po schodach. Skłamałbym gdybym powiedział, że tego nie lubiłem. Uwielbiałem. Uczucie jego nóg oplecionych wokół moich bioder i rąk, które za żadne skarby nie chciały puścić mojej koszulki było przyjemne. Nieprzyjemne było wnoszenie go po schodach. Chociaż nie było tak źle. Później położyliśmy się na moim tapczanie i przez jego małe rozmiary byliśmy bliżej niż zwykle. Mógłbym tak codziennie. Było miło, do czasu. Do czasu aż do pokoju weszła Alice i obudziła mnie (podczas gdy Andy nawet się nie poruszył, ten człowiek to cholerny kamień, nic go nie obudzi, nic, nawet gdyby samolot rozbił się w ogródku to obróciłby się na drugi bok i powiedziałby, że mam wyłączyć budzik i nie być egoistą), ogłaszając, że za dwie godziny przyjedzie Lily i mamy ją pilnować do czternastej, a o czternastej trzydzieści jedziemy z nimi do wesołego miasteczka i zostajemy tam na dwa dni i nie przyjmuje sprzeciwów. Lily jest moją kuzynką, ma siedem lat i jest wkurzająca niczym co najmniej dwudziestu Andych. A co do Six'a - na wieść o wesołym miasteczku obudził się, jakby słuchał tego wszystkiego od początku, i zaczął cieszyć się jak dziecko.
No więc Alice wyszła, a my się ubraliśmy w świeże ciuchy. Pół godziny później wszyscy wybyli, a jeszcze później na podjazd zagościło bordowe audi, z którego wyszła Lily z wielką torbą, a samochód odjechał tak szybko, jak się pojawił. Dziewczynka zapukała do drzwi, więc zeszliśmy na dół, aby jej otworzyć. Od razu rzuciła mi się na szyję, a w drugiej kolejności zaczęła wypytywać o "tego bladego co stoi przy schodach", więc przedstawiłem ich sobie i poszliśmy oglądać kreskówki, więc nic tu po mnie, bo Andy zna wszystkie jej ulubione postacie, mało tego, wykazuje jeszcze większe zainteresowanie tymi bajkami niż ona. Udałem się do kuchni, żeby zrobić im coś do jedzenia i po przestudiowaniu książki kucharskiej stwierdziłem, że potrafię zrobić tylko jajecznicę. Wylałem jajka (i kilka skorupek, powiem im, że to jakaś przyprawa) na patelnię i włączyłem gaz i zacząłem to mieszać (przyp. autorki: uwaga uwaga, tylko u mnie, specjalnie dla Was, panie i panowie *werble* przepis na jajecznicę!), a po chwili poczułem oplatające mnie ręce Andy'ego i jego usta na moim policzku.
- Nie przy dziecku - powiedziałem ściszonym głosem.
- A myślałem, że to ja jestem kobietą w tym, umm... związku.
Czy on właśnie powiedział coś o związku. Nie ma związku. Nie będzie związku. Chociaż w sumie... NIE.
- Kurwa, Ash, spójrz na nas, zachowujemy się jak zgorzkniałe małżeństwo i boimy się, że dziecko nas przyłapie na... Co ty w ogóle gotujesz?
- Jajecznicę. Do czternastej jeszcze godzina, a nie chcę żebyście mi to pozdychali z głodu.
- Tu są skorupki.
- WYJDŹ.
I wyszedł. Powrócił w ciszy na kanapę, a ja próbowałem nie spalić obiadu. Gdy w końcu się udało, nałożyłem tą kreaturę na talerze i im zaniosłem.
Chwilę po skończeniu posiłku, na podjazd z powrotem zawitało auto Alice, która po chwili pojawiła się w drzwiach i kazała nam się pośpieszyć, więc zabraliśmy wszystkie potrzebne rzeczy i zajęliśmy miejsce w samochodzie. Joan siedziała za kółkiem, Alice na miejscu pasażera obok, więc zostaliśmy skazani na tylne siedzenie. Ja usiadłem przy oknie, a Andy pomiędzy mną a Lily oglądał widoki oparty o moje ramię. Wyjechaliśmy z miasta i skręciliśmy w stronę lasu, przez który trzeba było przejechać, aby dostać się do celu.
***
7 komentarzy = nowy rozdział.
z każdym rozdziałem spada ilość komentarzy, nie podoba Wam się, czy wszyscy wybyliście na wakacje? ;^;